Są takie dni, gdy każde zaskoczenie, nieprzewidziany zwrot akcji, napięcie, niewiadoma, wyczekiwanie i niepewność chłoszczą po twarzy wraz ze wszystkimi niedogodnościami dnia codziennego. Gdy problemy wyskakują jak króliczki z koszyczka, nie ma już siły na kolejne zaskoczenia w świecie literackim. W takie dni kolejny tom Gry o tron, kolejne dzieło Olgi Tokarczuk czy coś w stylu Małego życia to po prostu gwóźdź do trumny motywacji, relaksu czy komfortu. W takie dni słyszę w oddali przywołujący mnie śmiech Bridget Jones. Z tym że po Bridget w mojej przeponie nie pozostał już żaden ślad. Czas na coś nowego! W tym momencie na scenę wdziera się Beth O’Leary ze swoimi debiutanckimi Współlokatorami – na koniu i cała na biało.
Tiffy i Leon to postacie kontrastujące ze sobą pod każdym względem. Ona ekstrawertyczka, on introwertyk. Ona redaktorka ze stylem życia niczym barwny ptak, on zamknięty w sobie i skryty za murami szpitala paliatywnego, gdzie pracuje na pełnych obrotach jako pielęgniarz. Łączą ich dwa elementy: potężny życiowy problem oraz brak pieniędzy. Te dwie rzeczy sprawiają, że Tiffy i Leon postanawiają zamieszkać w jednym domu, lecz tak, aby… nigdy się nie spotkać. Ona korzysta z mieszkania w nocy, on w dzień. Układ wydaje się działać idealnie, ale jak to w życiu bywa… w końcu komuś się coś kiełbasi.
Współlokatorzy to powieść obyczajowa, która nie ma zaskakiwać. Fabuła jest przewidywalna już na poziomie opisu z okładki. Problemy rozwiązują się w sposób wręcz nierealny, a zakończenie to… no nie powiem, bo to byłby spoiler, ale sami możecie się domyślić. Osobom, które oczekują sensacji, dynamiki, nieprzewidywalności, gęsiej skórki i twardo stąpającego realizmu, książka nie podpasuje. Jest jednak w sam raz dla osób, które poszukują popołudniowej, popracowej nadziei, rozgrzania schłodzonego serca, uśmiechu rozluźniającego nerwy i spięte mięśnie. Przy Współlokatorach się nie myśli, nie analizuje, lecz obserwuje losy bohaterów z bezpiecznego dystansu, z filiżanką aromatycznej herbaty – i po prostu odpoczywa.
Ciepło, barwne kolory, powiew aksamitnego powietrza. Trochę słodyczy, szczypta humoru, uśmiech pod nosem. Idealny przepis na ratunek w chłodny, szary dzień, w którym jedyne co nam się marzy to swobodny oddech bez zobowiązań.