Biorąc do ręki publikację Wydawnictwa Czarne, wiem, że się nie zawiodę. Ani tematycznie, ani technicznie. Gdy sięgałam po Strup. Hiszpania rozdrapuje rany – reportaż autorstwa Katarzyny Kobylarczyk – spodziewałam się wiele. I tym razem wydawnictwo stanęło na wysokości zadania. Książka porusza temat Hiszpanii czasu wojny domowej oraz losy kraju zamknięte w kilkudziesięciu latach powojennych aż do dziś. Losy trudne, bolesne. Lata, w których ścierały się w Hiszpanii dwa fronty: żeby pamiętać i żeby nie rozdrapywać.
O tym ułamku historii Hiszpanii poprzedniego stulecia wiedziałam tylko tyle, co z krótkich i pobieżnych lekcji w szkole, co z prozy Hemingwaya, co z życiorysu Federica Garcii Lorki i co z wyobraźni Carlosa Ruiza Zafona (Cień wiatru!). Podejrzewam, że było mi nieco łatwiej przebrnąć przez temat, gdyż przez wiele lat interesowałam się tematyką II wojny światowej, okresu międzywojennego i powojennego w Polsce. Interesowałam się, a nawet zajmowałam: wieloletnia działalność w stowarzyszeniach historycznych, kontakt z kombatantami, liczne, często niszowe lektury, fotografie – im więcej niełatwych słów i obrazów człowiek wchłania, tym mocniej stępia mu się ta wojenna wrażliwość, to fakt. Wiele zagadnień z reportażu Kobylarczyk brzmiało znajomo, choć odnosiły się do Hiszpanii: Polska ma swojego Krzysztofa Szwagrzyka, Hiszpania – Fracisco Etxeberrię. Polska, by przeżyć, musiała oficjalnie zapomnieć o swoich bohaterach i męczennikach. Tak samo Hiszpania. Te same możliwości pojawiły się w Hiszpanii i Polsce, gdy oba kraje znów mogły, po latach terroru, podnieść oczy na horyzont. I najgorsze: Hiszpania – tak samo jak Polska – ma na swoim terenie wiele nieodkrytych grobów z niezidentyfikowanymi do dziś obywatelami własnego kraju.
Historię rozdrapującej rany Hiszpanii poznajemy przez pryzmat ofiar. Dzieci, rodzeństwa, kuzynostwa, wnuka/wnuczki – czasem wiedzą, kiedy mniej więcej przodek zginął, czasem że miał na sobie takie lub inne ubranie, czasem że działał w tej lub innej organizacji. A gdzie spoczywa? W studni? W rowie? W zbiorowej mogile? A może w mauzoleum?
Podczas poszukiwań odpowiedzi na to pytanie rodziny stykają się z trzema rodzajami reakcji swoich rodaków: z niechęcią, z neutralnością, z wyciągniętą pomocną dłonią. Z upływem lat ta ostatnia grupa rośnie – może dzięki temu Hiszpania upora się w końcu ze swoją niedomkniętą przeszłością i dojdzie do momentu, gdy rany uda się zabliźnić? Ale… czy to w ogóle jest możliwe?
Największym dla mnie zaskoczeniem była informacja o kilku tysiącach hiszpańskich republikanów, którzy po dojściu do władzy generała Franco na początku 1939 roku zbiegli za granicę – tylko po to, by wpaść prosto w objęcia hitlerowskiego terroru. Fakt ten jest o tyle tragiczniejszy, że osoby te mogły uniknąć pobytu w niemieckich obozach koncentracyjnych. Stało się inaczej, bo przedstawiciele ówczesnego rządu hiszpańskiego (frankiści) odmówili republikanom hiszpańskiego obywatelstwa, pozostawiając los rodaków w rękach hitlerowskiej machiny. A tym samym skazując ich nierzadko na śmierć, a zawsze na cierpienia i męki.
Tę historię idealnie dopełnia film oparty na faktach – Fotograf z Mauthausen – opowiadający o losach i działaniach hiszpańskich republikanów w jednym z obozów koncentracyjnych. Film nakręcony jest z niezwykłą dokładnością i realizmem – godny polecenia (dostępny na Netfliksie).
Reportaż Katarzyny Kobylarczyk to sprawnie napisana, pełna emocji, a zarazem chłodnej analizy (poparta liczbami, nazwiskami, konkretnymi lokalizacjami) opowieść o skomplikowanych latach w historii Hiszpanii, opowieść widziana z perspektywy konkretnych obywateli – tych poległych i tych żyjących.
I choć czasem liczba nazw miejscowości może przytłoczyć i zdezorientować, warto sięgnąć po lekturę – zwłaszcza z włączonym dostępem do Google’a.