Głos milenialsów

Opowieść o Normalnych ludziach Sally Rooney będzie dotyczyła dwóch rzeczywistości: tej stricte książkowej oraz tej podkoloryzowanej – na potrzeby nachalnej reklamy.

Powieść Sally Rooney miała w Polsce niezwykle energiczną promocję. Bookstagram rozsadzała co rusz przemykająca niebieska okładka, pod którą gromadziły się dziesiątki opinii czytelników i recenzentów. Zagraniczne media również nie próżnowały: oklaskom i peanom na cześć dwudziestodziewięcioletniej Rooney i jej przełomowej prozy nie było końca. Sally została okrzyknięta głosem milenialsów i jedną z najbardziej wpływowych osób 2019 roku. Jakby tego było mało, książka Normalni ludzie została w 2019 roku nominowana do prestiżowej Nagrody Bookera. Ach, i zapomniałabym: trwają zdjęcia do adaptacji powieści (BBC).

Sądzę, że powyższy obraz wyraźnie zarysowuje medialny szum, rosnący entuzjazm nieprzebranej rzeszy fanów oraz wzrastające znaczenie Rooney jako pisarki – zarówno w irlandzkim środowisku literackim, jak i ogólnoświatowo.

I… nie można zaprzeczyć, że spora część tej literackiej euforii jest uzasadniona. Sally zachwyciła mnie oszczędną formą, w jakiej przedstawiła losy Connella i Marianne. Jako wielbicielka hasła „zwięźle i na temat” od razu poczułam miętę. Taka oszczędność niezwykle zgrabnie uwypukla chaos i niedopowiedzenia w relacji dwojga, znakomicie zarysowanych bohaterów. Connell i Marianne gubią się: w maskach, które nakładają, we własnych kompleksach będących wynikiem rodzinnych doświadczeń oraz w dbałości o konkretną opinię otoczenia. Na przestrzeni lat ich drogi uparcie splatają się i rozplatają – pełne namiętności, bólu, oddania, porzucenia, niezrozumienia, łez i lęku.

Historia Marianne i Connella rozpoczyna się w sposób dość prosty i – wydawałoby się – przewidywalny. Tymczasem im dalej, tym… mroczniej. Poszukiwanie siebie w bałaganie życia odbywa się na pokręconej drodze, w dodatku wybrukowanej naprawdę ostrymi kamieniami. Zakończenie nie pozostawia w serduszkach kolorowej nadziei okraszonej poczuciem, że „tak, oto skończone. Tu się zatrzymujemy. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie”. Nie. Connell i Marianne, choć znacznie dojrzalsi, nieco bardziej obyci ze swoimi wnętrzami, nadal pozostają na tej wyboistej drodze – jak każdy z nas.

Największą wadą powieści, w moim przekonaniu, były… zachwyty nad nią, a raczej nad jej odkrywczością. Po tak nachalnej promocji i widywaniu Normalnych ludzi nawet we własnej lodówce, w mojej głowie zostało zaszczepione przeświadczenie, że będę miała do czynienia z dziełem wybitnym, świeżym. Tymczasem powieść Sally Rooney jest po prostu bardzo dobra. Wciągająca, poruszająca i świetnie napisana. Trochę taki przewodnik po głowach milenialsów, to fakt. Nie znalazłam w niej jednak nic odkrywczego. Pod wieloma względami rozważania i kolejne kroki bohaterów wyglądają znajomo. Motywacje, popełniane błędy (bardzo często irytujące) były jakby zebrane z okolicznych „ogródków” i już nie raz pojawiały się w przestrzeni kulturowej (zarówno w roli głównej, jak i drugoplanowej).

Normalni ludzie to opowieść piękna i ważna, którą pochłania się w zawrotnym tempie. Ideałem byłoby jednak zasiąść do czytania z głową czystą i odgrodzoną grubym murem od zbiorowego, marketingowego szaleństwa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *