Niespełnione marzenia, niewłaściwe wybory

W pewnym momencie swojego życia każdy z nas (najczęściej w wieku nastoletnim i na granicy dorosłości) marzy o tym, by wyjść na przysłowiową scenę i olśnić, porwać wielotysięczny tłum. Jak wielu z nas zdaje sobie jednak sprawę, że za blaskiem jest cień, a w cieniu czają się tajemnice, które nie mają prawa głosu na tych wielkich, migocących sławą igrzyskach? Często mrocznych igrzyskach…

W Melodii mgieł dziennych, swojej debiutanckiej prozie, Marta Bijan zabiera nas w podróż po niespełnionych marzeniach, przegranych sprawach, konsekwencjach niewłaściwych wyborów. Ukazuje nam świat pod ostrzałem fleszy – spełnienie marzeń wielu, osiągnięte przez tak niewielu – gdzie w pełnym blasku pozują i przywdziewają maski mistrzowie gier i pozorów. Za nimi zaś, w zakulisowym mroku, czają się scenarzyści i reżyserzy tych spektakli, owiani aurą gorzkiego niespełnienia.

Tak wygląda obraz przedstawiający Melodię i ES – dziewczynę okrzykniętą legendą polskiej sceny muzycznej oraz jej menadżerkę. Losy obu kobiet przeplatają się ze sobą ciasno: jedna bez drugiej utknęłaby na brzegu swoich marzeń i… nie doświadczyłaby mroku spełnienia. Nawzajem się wspierają, nawzajem sobie szkodzą. Jedna drugą wypycha z niewidzialności i jedna drugą niszczy.

Melodia mgieł dziennych to dość krótka historia o nieskomplikowanej fabule, której chaotyczne i niechronologiczne rozłożenie wymaga podwójnego skupienia. Największą zaletą opowieści jest niezwykle dopracowany (zarówno przez autorkę, jak i redakcję), głęboko przemyślany i ujmujący język. Kolejnych zdań nie czyta się, lecz spija z zadowoleniem. Niezwykle poetycki język nie pozwala przemykać wzrokiem po tekście, lecz zachęca do niespiesznego delektowania się każdym dopasowanym słowem. Już po pierwszych akapitach wiadomo, że próżno tu wyczekiwać happy endu, że to nie taka historia. Z każdego rozdziału wypływa mrok. Psychodeliczny mrok, rozświetlający się w wyobraźni migotaniem jaskrawych świateł, wwiercający się w umysł ostrą muzyką i narkotyczną niemocą. A pod tym wszystkim – tragedia. Zewnętrzna i wewnętrzna. Efekt wieloletniej ciszy i odwracania wzroku.

Melodia mgieł dziennych to nie jest książka do obiadu, do poduszki, do czytania w tramwaju. To opowieść trudna, wymagająca emocjonalnie i niezaszczepiająca w człowieku większej nadziei. Nie znajdziemy jej ani na początku powieści, ani tym bardziej na końcu. Ale to, co smakuje w niej najbardziej, to magia pięknego języka.

 

Fot. Wydawnictwo MOVA

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *