Klonowanie? Co może pójść nie tak…

Dziś miało być o Normalnych ludziach Sally Rooney, ale nie będzie. Dziś opowiem Wam o książce, którą czytałam już kilka lat temu, lecz teraz, pod wpływem nowego wydania tej niewielkiej powieści, moje serce znów drgnęło i zachęciło do ponownej lektury. Co więcej, powieść tę wpisuję na listę 3 najlepszych książek, które dotąd przeczytałam.

W 2020 roku Wydawnictwo Rebis wypuściło w świat nowe wydanie Gdzie dawniej śpiewał ptak autorstwa Kate Wilhelm. Po raz pierwszy książka ukazała się w USA w 1976 roku (w Polsce, nakładem Wydawnictwa Czytelnik, w 1981 roku), i jest to ważna informacja, biorąc pod uwagę… treść i przesłanie powieści. Globalna katastrofa ekologiczna doprowadziła ludzkość na skraj przetrwania. Wojny nuklearne, epidemie, skażona Ziemia, a w końcu wynikające z tego wszystkiego problemy z bezpłodnością. Obserwujemy upadek i nieuchronnie zbliżający się koniec gatunku ludzkiego. Wpływowa i bogata rodzina Sumnerów buduje w Appalachach odizolowany ośrodek badawczy, gdzie garstka ludzi kryje się przed szalejącym na powierzchni chaosem. W tym ośrodku trwają badania nad ocaleniem rasy ludzkiej przed całkowitą zagładą, a jedynym na to sposobem jest… klonowanie. Przez lata eksperyment wydaje się zmierzać we właściwym kierunku. Przynajmniej do czasu, gdy dorosłe już klony decydują się wziąć sprawy w swoje ręce – odsuwając od władzy i decyzji ludzi „starej generacji”.

W Gdzie dawniej śpiewał ptak nie ma spektakularnych rozwiązań, zapierających dech w piersi zwrotów akcji, fontanny krwi, brutalności i dynamicznego „biegu przez płotki”. Jest przyczajony, ostrożny trucht wraz z dorastającą populacją klonów, jest stopniowe, pełne akceptacji odchodzenie starego świata do lamusa, jest obraz bezwzględnej ludzkiej natury i… jest coraz głośniejsze pukanie do drzwi, za którymi stoi natura i dopomina się o swoje. W tej trzystustronicowej powieści nie znajdziemy szczegółowych opisów nowej rzeczywistości ani tego, jak ta rzeczywistość powstawała na przestrzeni dekad (raczej ogólnikowe klatki zmieniające się co kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat). Mamy za to cały ocean refleksji, smutku za minionym, przede wszystkim jednak strach i niepokój o coraz bardziej chwiejną przyszłość (brakuje tylko okrzyku „Nie tak to zaplanowaliśmy!”). Emocje – ten najbardziej ludzki, swojski element nas samych – stopniowo bledną, a w końcu znikają, oddając miejsce skrupulatnemu programowaniu życia przez klony.

Nie zakochałabym się w tej powieści, gdyby nie jeden kluczowy zabieg – minimalizm i prostota. Bo nie potrzeba całego wyrafinowanego słownika, by w sposób trafny i przekonujący odmalować wizję przyszłości. Dla Kate Wilhelm to była przyszłość. Dla nas jest to już pod wieloma względami teraźniejszość… Pomimo tego, że powieść ukazała się w latach 70. i z perspektywy pandemicznego 2020 tematyka może jawić się, jako nużąca i wtórna, zapewniam, że historia wsysa nas do środka – od pierwszej litery aż po sam solidny koniec.

Gdzie dawniej śpiewał ptak to jedna z tych niewielkich powieści, która tłucze po mózgu, zamyka się mocną klamrą, i po której człowiek nie marzy o kontynuacji. Nie ma po co. Wszystko jasne. Marzy się jednak o filmowej ekranizacji i życzy się jej przy każdym przelatującym po niebie meteorycie. Wnikliwa, przerażająca, wytrącająca z fotela komfortu oraz przekonania, że w naszym życiu wszystko pozostanie względnie niezmienne, że wszystko możemy sobie z sukcesem zaplanować. Najpiękniejszy koniec z możliwych i morał w jednym – zwycięstwo natury. Bo natura zawsze znajdzie rozwiązanie problemów. Swoich i naszych.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *